2015.10.31// D. Jędrzejewska
Współczesność nie pozostawia nam żadnych złudzeń. Wygląd ma znaczenie. Ześwirowaliśmy na punkcie wizerunku, co widać niemal na każdym kroku. Programy o modzie, blogi o pielęgnacji, vlogi o kosmetykach, mnożące się wszędzie rady, jak wyglądać, by znaleźć pracę, jak wyglądać, by znaleźć dziewczynę, jak wyglądać, by… wyglądać dobrze, a do tego kolejne rewelacje na temat nowych typów seksualności i nowe rozprawy o tym, co to znaczy kobiece, a co męskie. W tym wszystkim wciąż nie pomagają nam kolorowe czasopisma, które mimo nagonki na zabawę Photoshopem nie rezygnują z często nierealnej obróbki fotek. Nie pomagają również wzorce płynące z Hollywood, gdzie nadal promuje się piękno i młodość.
Trudno nie ulec tak gigantycznej presji z zewnątrz. Jej efekty są dwojakie. Po pierwsze: dzisiaj to właśnie w świetnym, nienagannym wyglądzie upatrujemy sukcesu życiowego. Skoro z każdej strony wmawia się nam, że nic nie osiągniemy (pracy, dziewczyny, satysfakcji), jeśli będziemy gorzej wyglądać, zaczynamy w to wierzyć. Wydaje nam się, że dopiero gdy zadbamy o lepsze ubrania czy powyciskamy trochę na siłowni, nagle los się do nas uśmiechnie, a zła karta bezzwłocznie się odwróci. Nienaganny wizerunek traktujemy jako jedną z najważniejszych wartości. Chcemy się podobać innym nie tylko dla własnej satysfakcji. Bez dobrego wizerunku często czujemy się… nikim.
Po drugie: presja dotycząca wyglądu zmieniła też nasze spojrzenie na innych. Jest ono jeszcze bardziej wymagające i skłonne do krzywdzących ocen. Zawsze chętnie ocenialiśmy po wyglądzie, dzisiaj jednak to zjawisko przybrało monstrualne rozmiary. Bywa, że głupio nam się pokazywać z kimś, kto brzydko się ubiera. Skoro nienagannemu, modnemu wizerunkowi przypisujemy takie cechy, jak sukces czy osobowość, nic dziwnego, że z wizerunkiem mało efektownym i nie na czasie, kojarzy nam się nieudacznictwo, niezgulstwo, a nawet bieda. Atrakcyjność stała się kategorią-wytrychem, która otwiera nam drogę do wszystkich serc.
Jedna epoka – wiele ideałów
Co to jednak znaczy być atrakcyjnym? Współczesny ideał faceta nie daje jednoznacznej odpowiedzi. Wręcz przeciwnie – mnoży wiele pytań. Fajniejsza jest broda, nonszalanckość i duże mięśnie czy może gładkość, szczupłość i dobrze dopasowane ubrania? Lumber czy metro? Na luzie czy jak gentleman? Nowoczesność pisze długą i skomplikowaną rozprawę na temat męskiego ideału, w której zwalcza się wiele stanowisk. Po jednej stronie są wszyscy ci perfekcjoniści, którzy nie boją się wizyt u kosmetyczek, co tydzień chodzą do fryzjera, a w galeriach handlowych czują się jak w domu. Po drugiej natomiast są ci, którzy całą aferę na punkcie własnego wyglądu traktują z rezerwą i nonszalancją. Środek stanowią zaś ci, którzy chcą jedno i drugie – chętnie oddają się zabiegom pielęgnacyjnym, ale za sprawą gruboskórnego, niby niedbałego wyglądu, nie dają tego po sobie poznać. Wszystkie te sposoby na świetny wygląd łączy jedna cecha – wszystkim patronuje przekonanie, że należy być idealnym.
Tęsknota za normalnością
A jednak dają się zauważyć w tej całej pogoni za perfekcją pierwsze objawy buntu. Zaczęło się od kobiet, które zmęczone powszechnym dążeniem do małych rozmiarów, z premedytacją zaczęły promować swoje bujne ciała. I nagle na wybiegach zaczęły pojawiać się modelki w rozmiarach XXL, a ich istnienie przyczyniło się do zachwiania całego, misternie zbudowanego ideału kobiety filigranowej. Nagle na popularności zaczęły zyskiwać takie profile w mediach społecznościowych, jak „prawdziwe kobiety mają krągłości”, a wśród gwiazd Holllywood coraz częściej pojawiają się dziewczyny kształtne i ponętne, jak Scarlett Johansson czy Christina Hendricks. Normalność zakradła się również do kobiecej mody, promując wizerunek „dziewczyny z sąsiedztwa”, w trampkach, jeansach i w rozciągniętym T-shircie. Potem buntować zaczęli się panowie. Dowodem niech będzie całkiem nowe, modowe zjawisko, zwane „normcore”, czyli hardcore’owa normalność. Białe adidasy, niebieskie jeansy, zwykły podkoszulek – nagle ten zwyczajny, totalnie nieefektowny wizerunek zaczął być w cenie. Normcore nastawiony jest na promowanie wartości intelektualnych, nie cielesnych. Innym przejawem tęsknoty za normalnością jest moda na „ciało tatuśka” („dad bod”), czyli na panów z brzuszkiem, lekko otłuszczonych, zwyczajnych, nieefektownych, którzy mają stanowić dobry przykład mężczyzny opiekuńczego sympatycznego i bezpretensjonalnego.
Czy warto się tym przejmować?
Na pewno nie. Obsesja na punkcie własnego wyglądu nie jest zdrowa. Bo o ile dbanie o higienę czy własne zdrowie to godne promowania przyzwyczajenia, tak upatrywanie własnego szczęścia w nienagannym wyglądzie jest już niezdrową obsesją. Przyporządkowanie całego życia własnemu wizerunkowi, a także utożsamianie go z własnym „ja”, być albo nie być, poczuciem własnej wartości, to perspektywa, która potrafi niszczyć, wysysać zdrową energię, stać się kulą u nogi. Nieustanne analizowanie tego, jak wyglądamy i jak postrzegają nas inni, nieuchronnie prowadzi do intelektualnego kalectwa i skrzywionej hierarchii wartości.
Poza tym wartościowanie poprzez wygląd jest krzywdzące i nigdy nie niesie ze sobą dobrych konsekwencji. Wygląd to bowiem tylko jedna ze składowych naszego „ja” i wbrew wymogom współczesności, wcale nie najważniejsza. Gdy wreszcie przyjmiemy to do wiadomości, poczujemy natychmiastową ulgę.